Wraz ze zmianą pogody na wiosenną modyfikacji ulega moja garderoba – muszę pożegnać się z zimowym płaszczem, który w tym roku skończył 8 lat. Kupiłam go w 2007 w Hiszpanii, gdzie w tamtym czasie przebywałam na wymianie studenckiej, po tym, kiedy chcąc wrócić do domu po imprezie zauważyłam, że ktoś podprowadził mi kurtkę. Do domu wróciłam w kurtce kolegi, a nazajutrz pobiegłam do centrum handlowego na przedmieściach, by kupić nową. Od tamtej pory nosiłam brązowy puchaty płaszcz z sieciówki przez każdą zimę i okresy przejściowe, kiedy tylko robiło się zimniej. W tym roku zauważyłam na nim liczne przetarcia, a nawet pęknięcia, więc stwierdziłam, że najwyższy czas się z pożegnać. Ale zimowa kurtka to nie jedyna długowieczna rzecz w mojej szafie.
W okresie zimowym często biegam w bluzie z kapturem, części polarowego dresu, który w tym roku kończy lat 15. W spodniach z kompletu chodzę po domu w zimniejsze dni (a teraz nawet mam je na sobie, gdy piszę ten tekst, bo o piątej rano tak cieplej i przyjemniej). Nie mam zbyt dobrej pamięci do wydarzeń z przeszłości, więc nie kojarzę okoliczności zakupu tego dresu, wiem jednak, że był dość drogi w porównaniu z innymi ubraniami, które mogli zafundować mi moi rodzice. Bluza jest czarna, natomiast spodnie są w kolorze, którego nigdy nie lubiłam – czerwonym. Nadal tajemnicą dla mnie jest, dlaczego nie znosząc czerwonego zdecydowałam się na ten zakup. W ciągu tych piętnastu lat, które dres przeżył w mojej szafie, nieraz zastanawiam się, czy się go nie pozbyć, jednak powszechny argument – wysoka cena – kazał mi zatrzymać tę niezbyt lubianą część garderoby. Obecnie już się do niego przyzwyczaiłam, czerwonego nadal nie lubię, nie wyszłabym w pełnym komplecie “do ludzi”, ale w końcu to tylko ciepły dres, idealny po domu. Co ciekawe, po tych 15 latach domowego użytku polarowy komplet jest w świetnym stanie (no może oprócz lekko przydeptanych za długich nogawek spodni) i wygląda na to, że przez najbliższe kilka lat będzie mieszkał w mojej szafie.
W szafie na chwilę obecną mam siedem wieszaków. Na jednym z nich wisi trzyczęściowy czarny garnitur, który kupiłam przed maturą, czyli jakieś 11 lat temu. W kombinacji marynarka + spodnie (lub spódnica) pojawiłam się gdzieś może raz, natomiast do tej pory z przyjemnością zakładam każdą z części jako element zestawu. Spodnie – lekko rozszerzane, poza tym rozmiar za duże – noszę najczęściej, więc noszą już pewne znaki czasu, ale bardzo je lubię za ich fason i uniwersalność. Spódnica o klasycznym stroju też sprawdza się zarówno na co dzień, jak i przy okazji formalnych spotkań. Jedynie marynarka – jako że trochę za duża – nie do końca spełnia moje oczekiwania, ale bez oporów zakładam ją do sukienki zamiast lekkiego płaszcza. Jeśli mój rozmiar się nie zmieni, to jestem pewna, że przez długi czas nie będę zmuszona szukać nowego garnituru. Szczerze mówiąc nigdy go jakoś specjalnie nie lubiłam, ale przyzwyczaiłam się do tego czarnego kompletu, a teraz nie wyobrażam sobie szafy bez tego uniwersalnego, klasycznego elementu.
W komodzie mam też dziewięcioletnią apaszkę, siedmioletni pasek czy strasznie stary szary kardigan, który teoretycznie nie pasuje do wizji mojej idealnej garderoby, ale świetnie się sprawdza jako uzupełnienie codziennych stylizacji. Prawdę mówiąc te wszystkie rzeczy nie są jakiejś najlepszej jakości, a przynajmniej w momencie zakupu nie skupiałam się na niej. Te kilka czy kilkanaście lat temu nie kupowałam tak świadomie jak teraz, szafę miałam pełną sieciówkowego badziewia, z którego do dziś przetrwało tylko kilka rzeczy. Mam nadzieję, że moja mała czarna, którą dałam sobie uszyć niedawno, będzie kolejnym długowiecznym elementem w mojej szafie. I wprawdzie mogłabym się jeszcze pochwalić czterdziestoletnią sukienką po babci czy trzydziestoletnią spódnicą mamy, ale mimo że kiedyś często w nich chodziłam i nadal są w idealnym stanie, to teraz już nie czuję, że są moje. Mam je jednak w szafie, bo są dla mnie przypomnieniem, że warto inwestować w “staromodną” jakość.
W dobie “fast fashion” – kiedy trendy zmieniają się częściej niż pory roku, a materiały są coraz gorszej jakości – ubrania mające nawet te kilka lat wydają się być czymś niezwykłym. Inwestycja w klasyczne elementy o neutralnych kolorach ma jednak sens, a poszukiwanie jakości powinno być priorytetem. Takie ubrania będą nas służyć lata, być może się opatrzą, ale stworzą idealną bazę i sprawią, że nie będziemy musieli często sięgać do kieszeni po ciężko zarobione pieniądze.
Czy w Waszej szafie też są ubrania, które mają po kilkanaście lat? Czy nosiliście kiedyś coś aż się rozpadło? Może macie inne ciekawe historie odnośnie elementów Waszej garderoby? Proszę, podzielcie się nimi w komentarzach.
Jakie fajne wspomnienia są z takich długoletnich ciuchów… U mnie chyba nie ma takich co mają więcej niż 4 lata i są to dwa podkoszulki i buty sportowe. Zazdroszczę tych 7 wieszaków…
Wiesz, w szafie 7 wieszaków, ale jeszcze cała szuflada koszulek, swetrów i ubrań do ćwiczeń ;) Aczkolwiek wszystkiego jest mniej niż 30 sztuk, co uważam za osobisty sukces. Tyle mi wystarczy, a więcej ubrań zaburzyłoby moją garderobianą równowagę :)
Mam buty górskie, kupiłam je na drugim roku studiów, więc mają jakieś eee… 18 lat. Są ciągle w świetnym stanie. Co prawda nie noszę ich na co dzień, ale jednak. Cenę miały astronomiczną, ale chyba warto było.
Mam też sukienkę dzianinową, również była bardzo droga, ale jest ze mną już 10 lat i wygląda ciągle spoko.
W zeszłym roku pożegnałam kurtkę narciarską, która miała ze 12 lat.
Uśmiechnęłam się, bo też mam takie długowieczne buty górskie, kupione bodajże w ’98. A takie zwykłe do chodzenia po mieście też mam jeszcze jedne z lat 90. Inne mają po 6-7 lat. Z ciuchów najstarsza spódnica uszyta z maminej sukienki. Sukienkę po babci oddałam koleżance. Niedawno pozbyłam się też swetra od mamy, w którym chodziłam od lat 90.
Jeszcze do niedawna miałam kilka ciuchów po siostrze gdzieś z lat 80 ;) Kiedyś chodziłam w nich po domu, ale pozbyłam się ich, kiedy stos “rzeczy po domu” był większy niż stos “rzeczy do noszenia poza domem”… ;)
Już wiele razy słyszałam o trwałości ubrań i butów typowo do górskich wycieczek. Takie ubrania sportowe nie są w moim stylu, ale niewykluczone, że w pewnym momencie zainwestuję takie długowieczne ciuchy.
mam spodnie jeansowe jeszcze z czasów gimnazjum czyli maja teraz jakies 10 lat i chodze w nich po domu, bluzka kupiona w ciuchu tez jest ze mna 6 lat i nadal dobrze sluży do codziennych spotkan ze znajomymi to tak na szybko chociaz mysle ze jeszcze kilka sztuk by sie znalazło
no własnie z tą długowiecznością to na dwoje babka wróżyła…też mam kilka takich rzeczy…i nie wiem co z nimi robić…bo choć płaszcz jeszcze w miare okej, zielony wełniany…to już mi sie znudził, już bym chciała coś bardziej na czasie ale “przeciez mam” nieraz mam wrażenie, że ta długowieczność mnie blokuje. już nie wspomnę o torebkach, które w 90%mam skórzane…te 10% kupione ostatnio z determinacją -bo 20 lat z jedna torebką? no ileż można….mam torebki starsze ode mnie…ale chciałabym nową taką np. od Zuzi Górskiej…ale co kolejna? 15sta super trwała? ehhh
Może oddaj płaszcz komuś kto może potrzebować? Albo sprzedaj? :) Albo uszyj z niego ciekawą kurtkę :).
Też po przeczytaniu komentarza wytchnieniem pomyślałam o przerobieniu płaszcza.
To chyba dość nietypowe jak na kobietę wygodnictwo, ale ja mam nadzieję, że niektóre rzeczy posłużą mi bardzo długo i nawet nie myślę o żadnym ich przerabianiu, bo podobają mi się jakie są, a zwyczajnie nie chciałoby mi się szukać następców (część to oczywiście sentymentalne perełki, więc nawet niemożliwe jest ich w pełni godne zastąpienie ;)
To prawda, że rzeczy, które są z nami długo, potrafią się znudzić, ale czasem wystarczy je jakoś urozmaicić – skrócić, przerobić, dodać element, zafarbować – i znowu możemy nosić z radością. Ale jeśli te rzeczy już nie cieszą można je – jak radzi Olga – oddać lub sprzedać.
Aż za dużo mam takich rzeczy :) Pierwsze z brzegu to:
1. Glany: kupione 12 lat temu i tylko na cholewce jednego z nich pojawiło się w tym czasie nieduże pęknięcie i mimo że zupełnie już nie pasują do mojego stylu, trzymam je, bo przecież szkoda wyrzucić skoro są w tak dobrym stanie :)
2. Skórzana torebka w nieco hippisowskim stylu: ma ok 35 lat, kupiła ją moja mama w czasach studenckich. Niestety nosi już spore ślady użytkowania, dlatego sięgam po nią sporadycznie i nie wyobrażam sobie z nią rozstać…tu sentymentalizm bije wszystko na głowę :)
3. Czarny t-shirt z małym kwiatkiem na środku: kupiony w czasach licealnych za długo odkładane kieszonkowe, czyli ma jakieś… kilkanaście lat :) Z perspektywy czasu super inwestycja ;) Teraz to można ze świecą szukać takich t-shirtów. Nawet tej samej marki nie mają już tej wytrzymałości.
też mam taką torebkę od mamy, myślę, że wiekowo zbliżona :)
Takie rzeczy naprawdę mają coś w sobie :) Mimo, że wygląd zdradza już wiekowość, jednak… nie wiem, jak to opisać, ale mimowolnie z takim namaszczeniem i dumą ją noszę ;)
No właśnie, też mam wrażenie, że nawet te sieciówkowe ubrania sprzed lat są bardziej wytrzymałe niż te, które możemy znaleźć w tych samych sklepach teraz.
To nie jest wrażenie. Tak po prostu jest. Wystarczy dotknąć tych rzeczy sprzed lat i tych obecnie produkowanych przez te same firmy. Różnica jest porażająca.
Ja mam np. taką niepozorną bokserkę z Zary. to jeden z pierwszych moich zakupów w tej sieciówce. Ma już ok. 7 lat i zwyczajnie nie mogę się jej pozbyć, bo jest nie do zdarcia ;)
Ostatnio z ciekawości wpadłam do Zary i po prostu nie miałam na czym oka zawiesić, bo nawet jeśli krój ładny, to często materiał dość podejrzany. No i te ceny
Niestety tak to wygląda, jakość coraz gorsza, a ceny coraz wyższe…
Niestety, przez ciągłe wahania wagi muszę co jakiś czas wymieniać garderobę i najstarsza rzecz w mojej szafie ma może 2 lata. Trochę szkoda, ale z drugiej strony, te wahania nauczyły mnie, że tak naprawdę potrzebuję minimalną ilość ciuchów żeby normalnie funkcjonować. Na przykład teraz mam dwie pary spodni (w dodatku identyczne), jedne piorę, w drugich chodzę. Plus trzy pary spodni na siłownię ;)
Panowie z The Minimalists też się chwalą, że mają po kilka sztuk takich samych koszul czy spodni, by całkowicie wyeliminować czasochłonność wyborów. Też się nad tym kiedyś zastanawiałam. Jak u Ciebie się to sprawdza? Nie nudzą Ci się te same spodnie? ;)
Czarne rurki pasują do wszystkiego ;) Zupełnie mi się nie nudzą, chociaż uzupełniłabym szafę dodatkowo o jasne jeansy z dziurami i klasyczne granatowe (wtedy pewnie wystarczyłaby jedna para czarnych), ale ciężko znaleźć takie, które dobrze leżą, mają dość wysoki stan i jeszcze fajnie byłoby gdyby były polskiej firmy. Czasami zaglądam do sklepów, ale bez spiny, dopóki nie znajdę idealnej pary – nie kupuję.
O tak, znalezienie idealnie dopasowanych spodni graniczy z cudem niestety. ..
Co do małej czarnej – kiedyś uszyłam sobie piękną, idealnie dopasowaną, ze świetnego materiału, a wykończyłam ją… dezodorantem. Niestety porobiły mi się na niej białe odbarwienia. Może ktoś wie co z tym zrobić? :)
O tak, miałam sukienkę w pięknym szafirowym kolorze, ale plamy pod pachami niestety zmusiły mnie do pozbycia się jej, nic nie pomagało…
Ech, człowiek uczy się na błędach.
U mnie nie ma aż tak “długowiecznych” bo z wiekiem zmieniła się moja sylwetka. Ale na pewno długo mam czarną sukienkę z golfem z dzianiny, którą kupiłam chyba na 17 urodziny;) ojej to już w sumie ma 10 lat. I dalej ja noszę w okresie jesień-zima, czy to do rajstop czy legginsów. Marynarkę, którą kupiłam na obronę licencjatu, nosiłam do zeszłego roku (czyli ok. 4 lat), niestety czerń wyblakła i nie wyglądała już tak ładnie, ale fason i materiał nie był przestarzały. Znajdzie się kilka koszulek, które mam kilka lat i to zabawne, bo kupione były w sklepach z używaną odzieżą.
A tak to z tych nowszych, bardziej świadomych zakupów to kozaki ecco kupione po ślubie – pierwsze, które nie przeciekają na śniegu i są ciepłe, z goreteksem, wiem, że kosztowały więcej bo ok. 350 zł (kupione w outlecie) i noszę już 5 lat i dalej będę nosić. I podobnie buty do biegania adidasa z goreteksem, cena podobna, noszę do biegania czy zabieram ze sobą na wyjazdy w góry do spacerowania:)
I tak z roku na rok wszystkie moje rzeczy starzeją się, ale dalej są ładne i noszone przeze mnie przyjemnością, bo tak jak Ty bardziej świadomie kupuję od 2-3 lat:)
Mam pięcioletnie kozaki z Lasockiego, które noszę każdej zimy i nic jeszcze się z nimi nie stało. No prawie, bo miesiąc temu Maja porysowała mi lewy but jakimś klockiem, ale takie “znaki” na skórze dodają jej szlachetności ;)
Moje kozaki z Ryłko przeżyły właśnie czwarty sezon i świetnie się trzymają skubane ;)
Takie informacje cieszą mnie ogromnie, bo mam botki Lasocki (skórzane) i czółenka oraz baleriny skórzane z Ryłko :)
Mam sporo butów z Ryłko i z tych, które są wykonane ze skóry licowej, jestem bardzo zadowolona. Mam jednak wątpliwości co do skóry lakierowanej. Kupiłam jesienią fajne, lakierowane półbuty z Ryłko i niestety pojawiły się już dość mocne zagniecenia. Obawiam się, że skóra niedługo pęknie, a jakby tego było mało, kupiłam je w regularnej cenie na 2 tygodnie przed wyprzedażą… grrr ;)
To może reklamować? Moje baleriny mają lakierowane przody i tył, ale po zeszłym sezonie wszystko jest ok.
Buty z lakierowanej skóry mają sprytną adnotację, że ich szybsze zużycie wynika z natury tej skóry lub oczywiście z niewłaściwego użytkowania. Ja też mam baleriny lakierowane (z Wojasa) i też nic się z nimi nie dzieje. Jednak z półbutami jest inaczej, bo chcąc nie chcąc muszą się giąć z przodu i tu jest pies pogrzebany. Generalnie są bardzo fajne: design, komfort noszenia… to bez zarzutu. I są super lekkie. Szkoda tylko że ta skóra taka jakaś delikatna.
No tak, w sumie niektórych zagięć nie da się uniknąć.
Jakoś przetrawiłam ten nieszczęsny fakt, bo muszę przyznać, że niektóre typy obuwia zrobione z lakierowanej skóry zyskują na wyglądzie i moim zdaniem do tej kategorii należą np. półbuty :)
takze mam kozaki z Lasockiego juz 5 lat i wciaz sa w dobrym stanie. Teraz wygladaja na ladniejsze niz w dniu zakupu :)
Akurat buty do biegania to trzeba co jakiś czas wymieniać na nowe, bo zużyte nie amortyzują już dobrze. Oczywiście dużo zależy od tego ile kto biega. Ale po pewnym czasie (zwykle mniej więcej po roku), mimo że buty wyglądają jeszcze ok, trzeba kupić nowe. Szkoda stawów.
Nie mają zniszczonego bieżnika, biegam przeważnie 5-7 km, góra 12 km (w tym miałam kilkumiesięczną przerwę na złamaną stopę czy przerwę z powodu wypadku samochodowego). Więc nie widzę potrzeby wymiany na nowe, gdybym odczuwała dyskomfort podczas biegu to pewnie bym kupiła nowe:)
Mam dużo takich rzeczy, ale moja ulubiona jest szara prosta dzianinowa sukienka. Kupiłam ją na targu, kiedy zaczęłam pracę, czyli około 20 lat temu. Chodzę bez dłuższych przerw. Jest zwykła i prosta, a zebrała mnóstwo komplementów, zwłaszcza od obcych na ulicy:-) Zaczyna się trochę przecierać na pupie:-) no i taki bawełniany “sznurkowy ” golf kupiony na przecenie jeszcze na studiach. Wyciągam co jakiś czas i zawsze słyszę:”Ooooo, Kasia ma jakiś nowy fajny golf!”:-) Tak sobie myślę ostatnio o tym minimalistycznym wyrzucaniu i oddawaniu. Może lepiej zapakować w wór i otworzyć po kilku latach? I już jesteśmy, jak z żurnala. Aaaaa i mam jeszcze 30-letnią spódnice od mojej mamy, ale strasznie się gniecie, więc rzadko chodzęi, tak więc się nie liczy:-)
Haha, u mojej mamy jest cała szafka takich ubrań sprzed lat, w które uwielbiałam się przebierać jako mała dziewczynka. Niestety nie wszystkie się nadają do noszenia w naszych czasach (szerokie spódnice z lat 60 wyglądają raczej specyficznie), ale są zrobione ze świetnych materiałów i aż prosi się, żeby je lekko przerobić i nosić.
Co Ty opowiadasz? Ja uwielbiam szerokie spódnice, najlepiej szyte z całego koła. Tylko długość musi być koniecznie ZA kolano.
Uważam, że to piękna forma sukienek, jednak jestem za niska, by wyglądać dobrze w takim fasonie.
Dokładnie takie mysli krążą ostatnio po mojej głowie. Tak, mam kilka ponadczasowych, dobrych ubrań, po których często nie spodziewałabym się ponadczasowości. Wśród nich też jest płaszcz na okresy przejściowe i lżejszą zimę w kolorze szarym – mam go od 2010 roku. Jest bluza z już lekko postrzępionymi rękawami, ale ją bardzo lubię, bo przypomina mi pierwsze wypady na zakupy do Niemiec. Mam też krótkie spodenki kiedyś kupione w Hiszpanii na wakacjach (uwielbiam ciuchy stamtąd) – nadal leżą idealnie i są w nienagannym stanie. Może mam więcej niż 7 wieszaków, ale sporo z nich zajmują ponadczasowe kroje i kolory. Dzięki Kasiu za ten wpis, wyjęłaś mi go z ust, jeśli tak to mogę ująć.
Coś jest z tymi hiszpańskimi sklepami, bo tylko tam umiałam znaleźć spodnie, które by mi pasowały. Zawsze mam problem ze znalezieniem spodni w Polsce… Sadzę się na kupienie dżinsów, ale już się boję, że znowu nic mi nie będzie pasować.
To chyba nie tylko hiszpańskie, ale “zachodnie” sklepy. Asortyment jest tam dużo lepszej jakości, niż w tych samych sieciówkach w Polsce. Też mam kilka ubrań kupionych 8 lat temu! w hiszpańskiej Zarze czy H&M i dalej są w świetnym stanie.
Świetny post. Ja mam też kilka “starych” rzeczy które są ponadczasowe. Przebiję nawet sukienkę Twojej babci- ja mam od mojej cioci sukienkę z bolerkiem która ma prawie 60 lat przesyłam zdjęcie ;) bo nikt by nie uwierzył że jest w świetnym stanie i całkiem modnym fasonie i materiale.
Takie rzeczy są najlepsze! Oby służyła Wam kolejne 60 lat :)
Dziękujemy :)
Rewelacyjna sukienka! :)
Moje ubrania nie sa aż tak stare bo piętnaście lat temu miałam… 3 lata :D
Haha, no to teraz naprawdę poczułam się staro ;)
Ja mam 3 sukienki po mamie (30 lat jak nic) i ponad 50-letnią sukienkę po babci. Noszę rzadko, raczej na szczególne okazje, ale zachwyca mnie materiał i to, że zachowały się w stanie kompletnie nienaruszonym! Z moich własnych ubrań najstarsza jest kurtka i spodnie na snowboard – kupiłam je 10 lat temu, przed pierwszym sportowym wyjazdem. Bardzo szanuję swoje rzeczy i o nie dbam, bardzo zależy mi żeby służyły mi przez więcej niż jeden sezon :)
Bardzo podoba mi się ten wpis i czułość z jaką piszesz o swoich dlugowiecznych rzeczach. Ja mam pojedyncze, jakaś koszulkę sprzed 10 lat z Socratesa, w której śpię, czerwony sweterek, ktory ma z 8 lat i wciaz sie swietnie trzyma, wspomnienie po kilkunastoletniej bluzce o cudnym brązowym kolorze, takiego brązu nie miałam nigdy później i żałuję że się jej pozbylam. Ech. I miałam identyczne doświadczenie z płaszczem na zagranicznym stypendium, identyczne!
Jakieś stypendialne płaszczowe fatum? ;)