Co jakiś czas w sobotę rano B. wesoło zmierza na katowicki BioBazar, czyli targ z wszelkiej maści towarami spod szyldu eko, bio, organic. Zazwyczaj kupuje tam holenderskie matiasy w delikatnej zalewie, greckie oliwki w oliwie z oliwek, kozi ser i inne drobne przyjemności podniebienia, które po jego powrocie radośnie spożywamy podczas długiego sobotniego śniadania. Zawsze w trackie tej uczty dziwimy się, jak to jest możliwe, że to jedzenie tak bardzo różni się od tego, co jemy na co dzień. Oliwki z BioBazaru są tak miękkie, mają delikatną skórkę i wyrazisty smak, tak bardzo różnią się od naszych ulubionych czarnych oliwek z Lidla. Organiczny kozi ser rozpływa się w ustach jak żaden inny kupione w markecie. Nie mówię nawet o biobazarowych śledziach, które są tak delikatne i pyszne, że wszystkie lisnery i inne “markowe” mogą im łuski czyścić. Niestety wszystkie te dobre (a właściwie PYSZNE) produkty z sobotniego targu ekologicznego są dość drogie, więc nie możemy sobie pozwolić na zaopatrywanie się tam w jedzenie na tydzień, jednak bardzo doceniamy możliwość spróbowania prawdziwego jedzenia.
Tak naprawdę świadomymi konsumentami zostaliśmy – ja i mój mąż – dzięki programowi Kasi Bosackiej pt. “Wiem co jem”. Nigdy wcześniej nie zastanawialiśmy się nad składem kupowanych w marketach produktów, wychodziliśmy z założenia, że jeśli coś zostało dopuszczone do sprzedaży, jest dobre i zdrowe. Nic bardziej mylnego. Odkąd namiętnie czytamy składy wiemy, ile syfu dodawanego jest do nawet najprostszego jedzenia. Ostatnio chciałam kupić zwykły mrożony zielony groszek. No nie uświadczysz takiego bez dodatków, zawsze musi tam być jakiś wzmacniacz smaku czy jakiś konserwant. W zielonym groszku? Szaleństwo.
Tak naprawdę dopiero częste jadanie na mieście wyostrzyło nam smak i wydaje mi się, że potrafimy odróżnić dobre jedzenie od tego, które do dobrego jedynie aspiruje. Już po pierwszym kęsie potrafię wyczuć – niczym Magda Gessler – że do danej potrawy dodano jakieś cudo z glutaminianem sodu. Jesteśmy w stanie zapłacić wyższy rachunek, jeśli jedzenie w danym miejscu jest tego warte i omijamy szerokim łukiem lokale, w których kiedyś lubiliśmy bywać, ale teraz wiemy, że jedzenie tam było oszukane.
Weźmy nawet taką herbatę: od ponad miesiąca zamieniliśmy tradycyjną w torebkach na korzyść specjalnie dobranej mieszanki herbaty liściastej. Niebo a ziemia. Nie wspominam nawet o kawie rozpuszczalnej, pełen chemii napój, który z upodobaniem piłam za czasów studiów – jak bardzo różni się taka kawa od robionej w makinetce!
Jakiś czas temu niedaleko naszej kamienicy otwarł się ekologiczny sklep. Właśnie takiego punktu w okolicy mi brakowało, jednak dziwiłam się właścicielom wyborowi tej lokalizacji, bo nasza dzielnica Katowic to raczej skupisko ludzi w podeszłym wieku i niezbyt zamożnych. Co ciekawe za każdym razem, kiedy wybiorę się do tego sklepiku, jest pełen ludzi, i młodych, i starszych, a fury, które tam podjeżdżają wprawiają o zawrót głowy. W każdym razie właściciele sklepiku to młodzi ludzie, którzy mają też własne gospodarstwo, więc oprócz produktów z popularnymi metkami “eko” sprzedają też swoje warzywa. Ich jarmuż smakuje trochę inaczej niż ten niby świeży z lodówki w supermarkecie, a poza tym mam gwarancję, że nie leżał w jakiejś zamrażarce przez ostatnie kilka miesięcy. Bok choye, buraki, marchew czy ziemniaki trafiają do sklepu (prawie) prosto z ziemi czy przechowalni. Co środę jest dostawa pysznego chleba, można też u nich zamawiać mięso i jajka z wolnego wybiegu. To wszystko ma swoją cenę, ale jest świeże i smakuje ZUPEŁNIE inaczej niż to, co codziennie można dostać nawet w lokalnym sklepie. Coraz częściej nawet jedzenie z targu smakuje jak to z supermarketu, pewnie sprzedawcy zaopatrują się w tej samej hurtowni…
Jednym ze sposobów na pozyskiwanie dobrego, wartościowego i niezbyt drogiego jedzenia jest działanie w kooperatywie spożywczej, więcej o tym możecie przeczytać u Kasi z bloga Ograniczam się. Jest to dość ciekawy temat, ale przyznaję, że nie wiem, czy sama bym się zaangażowała w podobne przedsięwzięcie, jestem chyba zbyt wygodna… Mimo wszystko wydaje mi się, że warto czasami zadać sobie trochę trudu, by odnaleźć miejsca z PRAWDZIWYM jedzeniem. Długie, świadome, głębokie delektowanie się wyjątkowymi dobrami natury sprawi, że posiłek nie tylko doda nam energii, witamin i innych wartości odżywczych, ale również szczególnie wpłynie na nasz nastrój. Zamieńmy nasze posiłki w czystą przyjemność, nie traktujmy ich jako bezmyślne przeżuwanie pokarmu. Kupujmy mniej jedzenia, ale niech będzie wysokiej jakości. Czytajmy etykiety, porównujmy składy, patrzmy na ręce producentom. Gotujmy sezonowo, zamrażajmy (z głową) nadmiar zupy, kreatywnie wykorzystujmy resztki. Odkrywajmy nowe smaki, poznawajmy różne odmiany warzyw i owoców, jedzmy świadomie. Uczmy się rozróżniać dobre jedzenie od tego, które dobre tylko udaje…
Zaciekawiłaś mnie tematem eko…
No proszę, myślałam, że jest to na tyle oklepany temat, że już nikogo już nie zaciekawię.
Wydaje mi się, że na dietach roślinnych dużo łatwiej być “eko” – kupując warzywa/owoce od rolnika obawy o to, że coś z nimi nie tak są nieco mniejsze niż w przypadku mięsa. Z jednej strony wiadomo – mięso powinno być przebadane, z drugiej – to w sklepach, które badane było ma masę syfu (słaba pasza, antybiotyki na przyrost masy, konserwanty dodawane podczas obróbki).
Nie zgodzę się. Nawozy są obecnie tanie i powszechnie dostępne. Kupiona od rolnika sałata jest świeża przez prawie tydzień, a ta która rośnie w ogrodzie mojej sąsiadki (bez absolutnie żadnych nawozów i innych domieszek) schnie po dwóch dniach od zerwania mimo trzymania w lodówce. Nie dziwię się rolnikom, po prostu chcą zarobić. Po prostu uważajmy na siebie ;)
Kooperatywa to coś szczególnego, w co rzeczywiście trzeba się trochę zaangażować. Moja potrzeba sprawczości i wpływu w ramach małej społeczności się tu akurat idealnie spełnia. Dodatkowo wspieramy lokalnych rolników, a nie wielkie korporacji spedycyjne sprowadzające warzywa dajmy na to z Chile. Nie mniej jednak to, że w pobliżu domu masz taki mały, rodzinny eko-sklepik z wartościowymi produktami jest cudowne. Wszystkim życzę takiego sąsiedztwa :)
No właśnie przy naszym małym białym domku nie ma żadnego sklepu, nawet takiego z badziewiem, więc chyba przyjdzie nam zmienić sposób zaopatrywania się w spożywkę.
Kasiu, gdybyś kiedyś jechała na północ, tzw. gierkówką, warto w Koziegłowach skręcić do miasteczka Woźniki. Jest tam świetny sklep ze zdrową żywnością. Mają szeroki asortyment, sama kiedyś szukałam dobrej mąki do pizzy i makaronu w Krakowie, bezskutecznie, a w tym sklepie znalazłam bez problemu. Często są kolejki – zwłaszcza w sobotę. Sprzedają też wysyłkowo.
Super, dziękuję za rekomendację!
Kooperatywa spożywcza nie zawsze wygląda tak samo. Na przykład wrocławska działa w sposób niescentralizowany, na poziomie wymiany informacji.
Jednak z doświadczenia wiem, że najlepsza zabawa jest przy wspólnych działaniu. ;-)
Jeżeli rolnicy prowadzą sklep, to pewnie ceny nie są aż tak wysokie. Moja kooperatywa pozyskuje warzywa od rolników w tych samych cenach, po których oni sprzedają je eko sklepom, a te nakładają 100% marżę. Przynajmniej ten największy w mieście.
Tak, wiem, że wrocławska działa inaczej. I wiem, że też się to sprawdza :) Jesteś jej członkinią? Polecasz taką formę?
Jakie to smutne. W sensie, że jedzenie sklepowe do najzdrowszych nie należy. A ile czasu i pieniędzy trzeba wydać, żeby się zdrowo najeść. Teraz jakoś bardziej doceniam dziadkowe słoiczki z przetworami prosto z ogródka.
W tym roku czekając na budowę domu mój tata nasiał na naszej ziemi mnóstwo dobroci, które później musiałam upychać w zamrażalniku, jednak co swoje to swoje ;) Wiadomo, czym posypane, gdzie rosło i jak długo było przechowywane.
To z ciekawostek krajoznawczych – w Niemczech pomidory bio są często tańsze niż takie zwykłe, marketowe :) W Bawarii w ogóle jest duży nacisk na lokalne produkty, od naszych rolników, takich spod Monachium. Zresztą w samym mieście jest trochę gospodarstw, zwłaszcza na północnym zachodzie, w których można kupić warzywa i owoce bezpośrednio i wcale nie są droższe niż w sklepie (bo generalnie tutaj w sklepach warzywa i owoce są po prostu drogie i tyle, a przynajmniej dużo droższe niż w PL). Jedyny szkopuł taki, że trzeba po nie podjechać (ja mieszkam w centrum, więc na północny zachód mi zupełnie nie po drodze, ale jak jestem w okolicy to sobie nie odmawiam wizyt w kilku gospodarstwach.
Fajna sprawa. Czy to u Ciebie kiedyś czytałam o tym, że niektórzy rolnicy udostępniają pola i można sobie zebrać ile się chce wrzucając co łaska do skarbonki? Bo taki sposób mnie zachwycił, ufność bez granic :)
Tak, to chyba właśnie u mnie. W Dojczlandii to jest strasznie powszechne. Pytałam wiele razy takich rodowitych Niemców od pokoleń, jak to możliwe, że ten system działa. Wszyscy odpowiadają jednogłośnie, że nie mają pojęcia, ale… działa :)
U nas raczej tego nie widzę, ale kto wie…
ja już od kilku lat czytałam metki, ale cała Rodzina wpadła w “szał” i dobre nawyki w trakcie mojej cukrzycy ciążowej. Czytaliśmy wszystko, bardzo uważnie, bo drobiazg mógł synkowi zaszkodzić. Co więcej – często mamy spotkania rodzinne, więc wszystkie ciocie i kuzynki też zaczęły dokładnie czytać, Teraz po cukrzycy już nie ma śladu, ale nawyki zostały :)
p.s. śledzie ze sklepu nie smakują jak te z targu, bo zwróć uwagę, że w sklepie zwykle są “a la matjas” a to duża różnica, bo to inny śledź jest :) jak uda Ci się kupić matjasy (w Almie czasami się zdarzają, w ogóle uważam, że to jest dobry sklep) to będą smakować niesamowicie :):):)
Cukrzyca ciążowa to świetny sposób, aby zmienić nawyki. Też ją miałam i przestrzegałam tak, jakby od tego zależało moje i dziecka życie i zdrowie :).Potem mój W. się urodził i karmiłam go, więc chciałam karmić najlepszym mlekiem i dalej dbałam o to, co jem. Gdy zaczęliśmy go karmić pokarmami stałymi, to szukałam najlepszego jedzenia (jabłka, marchew, jajko, cielęcina etc.) i w konsekwencji znów cała rodzina jadła zdrowo. Teraz po 3,5 roku nawyk się utrwalił, a ja nie wyobrażam sobie, że mogłabym przełknąć niektóre rzeczy, które jadłam jeszcze na studiach.
u mnie to samo plus niestety doszła nam alergia pokarmowa synka i już wszystko co jemy jest pod lupą :)
Też mam wrażenie, że nasze dążenie do lepszego jedzenia to rezultat poszukiwań jak najlepszych pokarmów dla naszej małej.
Ja też byłam słodką mamą i koszmarnie wspominam to doświadczenie. Jadłam praktycznie tylko kurczaka i fasolkę szparagową, bo tylko to nie podnosiło mi cukru ;) A potem się okazało, że glukometr mocno zawyżał wyniki… Ale warto było pocierpieć dla zdrowia dziecka.
Ze śledziami oczywiście masz rację, to był tylko obrazowy przykład ;)
Witaj Kasiu. Temat dobrej zdrowej żywności nie jest i mnie obcy. Mieszkam w małym mieście, co do sklepów z ofertą typu eko jest tu nieco gorzej, ale sporo choćby warzyw czy owoców mam ze swego ogródka lub od znajomych. Latem i jesienią robię sporo przetworów razem z moją mamą i dziećmi, sporo też zamrażamy. Sama też często piekę chleb, co zresztą jest domeną mych chłopców :) A jak taki świeży chlebek smakuje z odrobiną masła, czy twarożkiem i szczypiorkiem prosto z parapetu. Po prostu poezja :-)
Kasia z drogadosiebie.blogspot.com
Ja piekłam chleb, jak studiowałam w Hiszpanii, bo tamto pieczywo szybko mi obrzydło ;) Teraz też planuję wrócić do pieczenia własnego chleba, ale chyba dopiero w nowej kuchni ;)
Produkty eko jest to temat bardzo kontrowersyjny w dzisiejszych czasach bo jak wykazują chociażby śledztwa dziennikarskie często eko jest tylko etykietka. Jedyna pewność że coś jest eko jest wtedy kiedy faktycznie sama sobie wychodujesz. Osobiście na temat żywienia wspomagam się stroną: http://www.akademiawitalnosci.pl/
A poznańską kooperatywę spożywczą na pewno zacznę odwiedzać. Obiecywałem to sobie i rodzinie od kilku miesięcy :)
U mnie kooperatywa wygląda trochę inaczej. Nie trzeba się jakoś specjalnie angażować, bo rolnicy sami przyjeżdżają. Raz lub dwa w miesiącu. Mamy grupę na facebooku i tam dają ogłoszenie, że będą w danym dniu i można zamawiać asortyment. Ostatnio mamy szaleństwo jabłkowe. Ekologiczne, z certyfikatem w cenie niższej niż w osiedlowym sklepie! :)
Wydaje mi się, że dobre jedzenie wcale nie musi być takie drogie. Tylko musimy trochę zmienić sposób żywienia. Przede wszystkim jeść mniej mięsa, “przeprosić się” z kaszami i lokalnymi nieatrakcyjnymi produktami :)
Jeśli chodzi o czytanie etykiet, to od dawna męczyłam tym całe moje otoczenie i początkowo wszyscy się ze mnie śmiali. A teraz widzę, że sami zwracają na to uwagę :) Oszczędnicki na początku nawet się złościł, że “wymyślam”, a teraz pierwsze co robi w sklepie (jak bierze nowy produkt) to… czyta skład! :)
Ale fajnie z tymi rolnikami. Podobno też zmieniła się jakaś ustawa – lub trwają nad nią prace – ułatwiająca rolnikom bezpośrednią sprzedaż swoich plonów.
Wydaje mi się, że ta ustawa już weszła w życie :)
Dlatego właśnie ciesze się, ze mieszkam na wsi. choć nie zmienia to faktu, ze marze o przeprowadzce do miasta ;) Mamy swoje pomidory , truskawki i jajka. Co roku solidny zapas ziemniaków, zboża z którego robimy mąkę w pobliskim młynie. Tylko to wszystko wymaga czasu i wiele pracy. Czasami ciezko jest mieć dwa etaty, jeden w pracy, drugi na roli. Kasiu, teraz będziesz mieć swoj mały biały domek, może znajdziesz tam miejsce na maly ogródek? :)
Wiesz, już w zeszłym roku mój tata – zapalony ogrodnik – posiał i posadził u nas mnóstwo warzyw i owoców. Trochę pomagałam przy ich obrabianiu, ale szczerze mówiąc nie jestem pewna, czy podołałabym dbaniu o swoje własne plony. Ale pożyjemy, zobaczymy ;)
U mnie owsianka kanpka ze świeżym szczypiorkiem,rzodkiewką i kawa oczywiście:-)
Szczypiorek z twarożkiem <3
Właśnie wieziemy w bagażniku mrozony groszek! O zgrozo, zaraz sprawdzę skład. Biobazar – super sprawa.
I jaki był skład? Mam nadzieję, że zielony groszek 100% :)