Często kiedy wspomina się o minimalizmie, mówi się o ograniczonej liczbie rzeczy, jaką posiadają najbardziej znani minimaliści. Najczęściej jest to liczba 100, aczkolwiek do tej pory nie wiem, dlaczego akurat tyle, a nie na przykład 57 czy 121. Postanowiłam więc zrobić mały eksperyment i przez siedem dni obserwować, czego używam i czego potrzebuję tak na co dzień. Co wynikło z tego eksperymentu? Ile rzeczy tak naprawdę potrzebuję?
Joshua z The Minimalists ma 288 rzeczy, Leo Babauta podobno 43, a Tammy Strobel – 79. Zastanawiałam się, co tak naprawdę zawierają listy tych osób i jakie kryterium posiadania należy przyjąć. Czy pralka musi znaleźć się na liście? A co z maszynką jednorazową czy szamponem? Po przejrzeniu list Babauty i innych doszłam do wniosku, że każda z tych osób przyjęła inne kryterium, więc i ja przy okazji mojego siedmiodniowego eksperymentu postanowiłam przyjąć swoje własne. Nie ujęłam w spisie dużych sprzętów AGD, bielizny, skarpetek i – przede wszystkim – rzeczy zużywających się takich jak krem czy szampon. Początkowo do eksperymentu udało mi się namówić męża, ale spisywał rzeczy tylko przez pół dnia, więc mu (tym razem) odpuściłam. Moja lista używanych codziennie rzeczy nie objęła więc tych, z których korzystaliśmy razem, a także tych, które miała w swoich łapkach Maja. Na to wszystko pewnie jeszcze przyjdzie czas.
W ogóle nie jestem zwolenniczką liczenia posiadanych rzeczy, według mnie nie wnosi to niczego nowego i nie jest potrzebne do życia, a jakieś z góry określone ograniczenie liczbowe nie ma dla mnie większego sensu. Uważam, że lepiej jest skupić się na świadomości korzystania z danych przedmiotów, ich przeznaczenia i możliwości zastąpienia. Na siedmiodniowy eksperyment zdecydowałam się z samej ciekawości, by sprawdzić, z czego rzeczywiście korzystam na co dzień, a jako że lubię od czasu do czasu prowadzić życiowe statystki, była to okazja do całkiem przyjemnego, świadomego podejścia do posiadanych rzeczy.
Zdaję sobie sprawę, że siedem dni to niedużo, by sprawdzić, co jest potrzebne do życia, jednak nie byłam do końca pewna, czy uda mi się na bieżąco notować używane rzeczy przez miesiąc czy dłużej. Przyznaję, że nie byłam systematyczna (np. używane w środę rzeczy wypisywałam z pamięci dopiero w czwartek rano), więc jest możliwość, że coś pominęłam. Powiem więcej, kiedy spojrzałam na ostateczną listę musiałam ją jeszcze uzupełnić, co jest dowodem na to, że zdarza nam się czegoś używać nawet o tym nie myśląc.
Ile rzeczy potrzebuję?
Moja liczba to 81. Niby mało, ale z drugiej strony to tylko tydzień i to dość pracowity i obfitujący w różne wydarzenia. Nie było czasu na czytanie czy większe sprzątanie, ale były codzienne rytuały i obowiązki. Jakie rzeczy zdołałam spisać przez tydzień? Czego potrzebowałam?
Kuchnia: blender, czajnik, dzbanek na herbatę, dzbanek na wodę, deska do krojenia, drewniana łyżka, garnek duży 1, garnek duży 2, garnek średni, garnek mały, garnuszek, kawiarka mała, kawiarka duża, keksówka, kubek na kawę, kubek na herbatę, patelnia duża, patelnia mała, maszynka do mięsa, miseczka na masło, miska, miska na chleb, młynek do kawy, nóż, widelec, łyżka, łyżeczka, nóż do krojenia, opakowanie plastikowe, ręcznik, talerz mały, talerz duży, tarka, waga kuchenna, fartuch.
Garderoba: bluzka czarna, bluzka w kropki, bluzka niebieska, kapcie, buty do biegania, buty zimowe, wdzianko czarne, spodnie fioletowe, koszulka po domu, koszulka w paski, kurtka, legginsy, rękawiczki, spodnie z dresu, stanik sportowy, sukienka w kwiaty, sweter różowy, szalik, opaska, sztyblety, torebka, portfel, długi sweter.
Łazienka: ręcznik do twarzy, ręcznik do rąk, ręcznik duży, ręcznik mały, miska do prania, suszarka do włosów, suszarka na pranie, szczoteczka, grzebień.
Dom: deska do prasowania, długopis, drukarka, klucze, komputer, konewka, mata do jogi, notes, nożyczki, ołówek, telefon, wazon, zszywacz, żelazko.
Ten eksperyment miał na celu tylko spisanie używanych codziennie rzeczy, ale uzmysłowił mi bardzo ważny fakt – że wiele z przedmiotów na liście można by bardzo prosto zastąpić innymi, które też się na niej znalazły. Tak, dobrze widzicie, mamy dwie kawiarki, tacy z nas kawosze. I tak, rzeczywiście korzystam z tylu ręczników. Na co dzień raczej nie wyciągam maszynki do mięsa, ale wtedy akurat robiłam pasztet z ciecierzycy i marchewki (muszę chyba znaleźć inny przepis, ten jakoś mi nie podszedł). OK, kawę i herbatę mogłabym pić z tego samego kubka, ale lubię sączyć espresso z takiego malusiego. Masło można podbierać prosto z opakowania, chleb wykładać na talerz, a kawę kupować zmieloną. No ale umówmy się, chcemy być minimalistami czy ascetami? Nie ma sensu rygorystycznie ograniczać swoje wygody w imię abstrakcyjnej idei, jest za to sens ograniczać zbytki typu spieniacz do mleka, którego nie mamy, bo nie pijamy latte. Nie wiem, czy są nam potrzebne aż trzy salaterki czy komplet szklaneczek do whisky, ale wiem, że osiem małych białych talerzy to dobra rzecz. 81 to nieduży zważając na fakt, ile jeszcze tak naprawdę posiadamy, to przecież tylko ułamek rzeczy w naszym małym mieszkanku. Nie, nie uważam, że jest to skończona lista, nie zamierzam też nagle wyrzucić wszystkiego, co się na niej nie znalazło. Widzę jednak, jakie jeszcze domowe schowki wymagają przejrzenia i nad posiadaniem czego należy się zastanowić.
Ten siedmiodniowy eksperyment skłonił mnie do ponownych przemyśleń nad samą istotą posiadania i dał motywację do dalszych przeglądów szaf przed – oby wiosenną – przeprowadzką. Niby mamy niewiele, ale gdzieś tam jeszcze są zapomniane zakamarki zbędnych przedmiotów. Chyba dopiero teraz zrozumiałam, że do minimalizmu mi daleko, ale jestem na dobrej drodze.
A ile Wy tak naprawdę potrzebujecie? Jaka jest Wasza liczba? Może macie ochotę na podobny eksperyment?
Ale mi ciśnienie skoczyło… Rany… Boję się wyników takiego eksperymentu :D
Nie ma czego. Czasem warto zastanowić się nad posiadanymi rzeczami. Ale bez popadania w przesadę ;)
Ano właśnie. Po przeczytaniu dwóch stron z “Magii sprzątania” wpadłam w wyrzucanie. Boję się przeczytać całej książki, bo chyba bym pół chałupy wyrzuciła. Ale po przemyśleniu tematu – spróbuję policzyć te rzeczy ale z pominięciem moich materiałów, narzędzi rękodzielniczych. To mój wrażliwy punkt :)
Gratuluje wytrwania w podjętym wyzwaniu. Ja sama pewnie poległa bym jak twój mąż :P
Spisanie na kartkę i przeanalizowanie tego co nosimy, używamy, kupujemy, co robimy, ile zjadamy może nas bardzo zaskoczyć. Gdybym tak odważyła sprawdzić ile tak naprawdę sie uczę?
Dziękuje za wpis bardzo inspirujący
Pozdrawiam Anna
Dziękuję za komentarz. Ja spisywałam w arkuszu kalkulacyjnym na telefonie. Zapisywanie zakupów, wydatków, planów to już nasz nawyk, pomaga zgłębić codzienne upodobania.
U każdego taka lista pewnie wyglądałaby inaczej. Na mojej spieniacz do mleka musiałby się znaleźć, bo używam go codziennie. Jeśli chodzi o kawę to piję właściwie tylko i wyłącznie latte ;)
I zgadzam się, że ograniczanie liczby posiadanych przedmiotów dla zasady jest bez sensu. Dla mnie to też rodzaj zniewolenia. Zniewolenia ideą nieposiadania.
Można kombinować z używaniem jak najmniejszej liczby przedmiotów, ale czy to jest wygodne? Wygrzebywanie masła z papierka powodowałoby u mnie wyłącznie wnerwienie – ostatnio stłukłam maselnicę i jeszcze nie znalazłam następczyni, więc wiem o czym piszę ;)
Maga
ja chyba nie mam potrzeby póki co liczenia rzeczy :) ale ciekawy eksperyment masz za sobą :)
Czasem dobrze sobie policzyć ;)
Tak też się zastanawiałam w kontekście przeprowadzki, co rzeczywiście z tych posiadanych rzeczy chciałabym ze sobą zabrać do nowego gniazdka;P I pewnie była by to 1/3 z tego co posiadamy. Fakt z rzeczy z których ja korzystam nie koniecznie korzysta mąż i na odwrót, bo ja osobiście nie potrzebuję telewizora, play-station, kina domowego i głośników – a on już tak.
Ja ostatnio ciągle się czegoś pozbywam i zastanawiam się, jak to możliwe, że było dużo i w sumie nadal jest sporo.
Eh mam tak samo:p
Masło prosto z opakowania? Mowy nie ma! Maselniczki są takie piękne, a jaka wygoda (i przyjemność) użycia. To samo dotyczy np. pieprzniczki i solniczki. Więc zgadzam się z Tobą, minimalizm się jak najbardziej chwali, ale miejmy też jakąś przyjemność z codzienności, ja uważam, że ładne przedmioty w kuchni niezwykle umijają poranki :)
Właśnie, nie ma co dziadować ?
Bardzo ciekawy eksperyment! Myślę że czasami naprawdę warto takie przeprowadzać dla samoświadomości. Ja pewnego dnia, kiedy byłam sama w domu, zainspirowana artykułem o ilości rzeczy posiadanych przez przeciętnego Amerykanina (chyba około 30 000) policzyłam wszystko co mamy. Celem było po prostu uświadomienie sobie stanu posiadania (ewidentnie też nie miałam nic lepszego do roboty :-). Żeby było jasne mieszkamy we dwójkę w 53 m2 mieszkaniu więc trudno porównywać się do ludzi mieszkających w dużych domach. Poza tym przez ostatnie dwa lata pozbyliśmy się dobrych kilku worków ubrań, sprzętów domowych itd. Nasze mieszkanie nie jest puste, ale nie jest też przepełnione. Policzyłam wszystkie swoje rzeczy i dosłownie wszystko co znajdowało się w domu, z wyjątkiem ubrań mojego partnera, których ilość po prostu oszacowałam. Wyszło mi około 1000 rzeczy. Nie wiem czy to dużo czy mało, chciałam po prostu poznać liczbę. Wszystkie statystyki od razu usunęłam, nie lubię być niewolnikiem liczb. Eksperyment dał mi jednak trochę do myślenia, uważam, że było warto :-)
Gratuluję samozaparcia! Ja chyba nie dałabym rady policzyć wszystkiego, co mam. Pewnie nawet tydzień to byłoby za mało ;) Mój eksperyment też miał mi dać obraz rzeczy z których korzystam i wiem, że jest to naprawdę niewielki procent tego, co tak naprawdę mam. Czasem warto sobie takie rzeczy uświadamiać, dokładnie tak jak mówisz.
Z perspektywy czasu też nie chce mi się wierzyć że coś takiego wpadło mi do głowy. Ale przynajmniej teraz zastanawiam się nie dwa a pięć razy zanim coś kupię :-)
Ja z ciekawości policzyłabym wszystko- kosmetyki, garnki i inne przedmioty. Wszystko co posiadam. Tylko z tego co widze liczba byłaby nie taka wcale mala ;)
Też potencjalna liczba odstrasza mnie od tego typu liczenia ;)
Wyłączanie kosmetyków etc jest błędem IMHO, i to sporym. Chyba jedyne sensowne rozwiązanie to policzyć wszystko co masz w domu – wtedy dopiero będzie masakra. Przy okazji przeskanujesz czy na pewno tego potrzebujesz (napewno jest mi to potrzebne czy tylko chce to mieć?). Kosmetyki itp – to też rzeczy które ciągle zużywamy – produkując masę śmieci i zanieczyszczeń (a potem się domagając BIO i zdrowia… )
Kosmetyków nie używam dużo, ostatnio nawet mniej niż we wpisach na ten temat, więc te dodatkowe 5 rzeczy nie robi aż takiej wielkiej różnicy, a myć się przecież trzeba :) Nie mam potrzeby liczenia tego, co posiadam, by wiedzieć, że nadal z wielu rzeczy nie korzystam i są przeznaczone do wyniesienia.
A ja pójdę o krok dalej i policzę nie tylko rzeczy, których ja używam, ale także Junior :) Btw. też lubię statystyki :P
Może kiedyś ponownie podejdziemy do tego eksperymentu całą trójką, ale z drugiej strony nie widzę aż takiego sensu. większy sens ma podchodzenie świadomie do posiadanych rzeczy. Ale życiowe statystyki to fajna sprawa i dobrze wiedzieć, że nie jestem sama ;)
Oszczędnickiego zostawiam w spokoju :P Ale ciekawi mnie, ile rzeczy potrzebuje Junior – tyle się przecież wszędzie trąbi, że dziecko, to nie dość, że finansowa studnia bez dna, to jeszcze gwarantowany sajgon w domu (nie mówiąc już o górach zabawek i innych gadżetów). Ja się z tym nie zgadzam, ale nie ma to jak teoria podparta dowodami :)
Też się z tym nie zgadzam, nasze bébé ma bardzo mało rzeczy. Ciągle się zbieram, żeby wreszcie napisać o minimalizmie przy dziecku, ale jakoś nie umiem sklecić niczego sensownego :(
Ja dopiero zaczynam przygodę z minimalizmem [rozumiem go na swój sposób], ale nie potrafiłabym ograniczyć się do konkretnej liczby rzeczy. Ale może kiedyś też policzę wszystko to, czego używam na codzień :)
fireandjoy.blogspot.com
Myślę, że każdy z nas rozumie minimalizm po swojemu. I dobrze, bo każdy żyje na własnych warunkach.
Muszę również zrobić taki eksperyment. Z ciekawości. Mi się wydaje, że ograniczyłam się maksymalnie, ale rzeczy wspólnych mamy więcej, niż bym chciała. Do tego dochodzą sprzęty kuchenne, których używa teściowa podczas opieki nad córeczką, więc tego nie ruszam. Sama jestem ciekawa. Tydzień to nie jest taki długi okres. Nie przeraża. Natomiast całego domu bym nie dała rady zliczyć.
Ja jeszcze nie czuję, że osiągnęłam optimum, przede mną jeszcze sporo pracy, ale takie eksperymenty dają jakiś obraz tego, co tak naprawdę potrzebne. Koniecznie napisz o rezultatach :)
Też się nad tym zastanawiałem. No i teraz tylko latam po sklepach i kupuję.
Spokojnie. To tylko żart, ale z wyników takich rozmyślań mogą wynikać różne wnioski.
Miało być “z takich rozmyślań mogą wynikać…”.
Oczywiście, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia :)
Ja ostatnio zaglądam do szuflad i stwierdzam krytycznym okiem, że nadal mam za dużo. “Nadal”, bo mimo że robię co jakiś czas czystki, co chwilę pojawia się coś nowego. Nie da się ukryć, że nie mieszkam sama, a zdarza nam się dostawać bardziej lub mniej przydatne pomoce domowe, czy to z okazji świąt, czy dlatego, że mogą być przydatne przy dzieciach. Widziałam kiedyś taką minimalistyczną szufladę z może sześcioma elementami i stwierdziłam, że chyba nie chcę się do końca życia męczyć z otwieraniem butelki wina nożem czy widelcem. Nie mniej jednak, 81 to całkiem mało. Ale rzeczywiście sporo ręczników używasz :)
Też uważam, że ciągle mamy za dużo mimo regularnych przeglądów i pozbywania się wielu rzeczy. Ale widzę światełko w tunelu :) (ręczników nie oddam)
Świetny eksperyment, fascynujący. Masz chyba rację, że bardziej sensowny niż zakładanie sobie, ile rzeczy warto mieć – to chyba bardziej optymalne rozwiązanie. 81 to niedużo. Ileż mamy w domach rzeczy nieużywanych od dawna, ech…
Te 81 rzeczy to naprawdę niedużo, szczególnie w kontekście tego, ile rzeczywiście mamy w szafkach i szufladach…
Fantastyczny eksperyment, może kiedyś też się skuszę! Dużo mówi się o minimalizmie, jednak ile osób najpierw przyjrzy się, jak żyje, ilu rzeczy używa i najpierw wysunie wnioski? Pewnie niewiele. Brawo!
Dziękuję za miłe słowa, ale jestem przekonana, że nie jestem jedyną osobą, która w ten sposób podchodzi do tego modnego minimalizmu :) od czasu do czasu dobrze sobie coś policzyć ;)
Bardzo ciekawy eksperyment, zastanawiam się, czy też takiego nie przeprowadzić. Ale już sobie wyobrażam te dylematy – to policzyć czy nie? Jeśli rzeczy są używane wspólnie, albo dla wspólnego pożytku (np. garnki czy pasta do zębów) to żeby ich nie policzyć podwójnie gdybyśmy obydwoje robili taki eksperyment ;) Ale temat jest wart przemyślenia!
Też myślę, że gdyby mój mąż jednak regularnie zapisywał swoje rzeczy w czasie eksperymentu, to wynik mógłby być ciekawszy ;) Ale ta lista miała być tylko takim przykładem, próbą skupienia się na tym, co rzeczywiście używane. Jakby co to daj znać, jak u Ciebie wyszedł eksperyment ;)
No właśnie. Kryteria liczenia Babauty, pozwalają spokojnie odjąć 3/4 dobytku który i tak, trzeba kupować, uzupełniać itd. 43 brzmi minimalistycznie i lekko ale jest moim zdaniem nadużyciem :)
Zgadzam się ;)
Ciekawy eksperyment choc wydaje mi sie ,ze liczna posiadanych rzeczy o niczym nie swiadczy. Ale..ze eksperyment fajny. Wlasnie spisalam ile rzeczy uzywam w ciagu 1 dnia. NIe podliczalam rzeczy takich co kupuje i zmieniam jak mydlo i kosmetyki, ani sprzetu Agd i przedmiotow uzytku wspolnego. Liczylam tylko to co rzeczywiscie w ciagu dnia ”zlapie w reke” i wyszlo ze w ciagu 1dnia korzystam z 30 przedmiotow. Ciekawe ile wyszlo by w tydzien?
Jasne, liczby nie mają większego znaczenia, czasem jednak dają do myślenia. Daj znać, jeśli zdecydujesz się rozszerzyć eksperyment.
MEGA! Najbardziej podobał mi się wstęp, sam dylemat czy liczyć pralkę, skarpetki i szampon, pokazuje już lekką absurdalność tego eksperymentu!
Ja byłabym jak Twój mąż. Po pół dnia bym miała dość. Myślę, że jeśli miałabyś nawet 10 kawiarek i piła z 20 kubków to, przy założeniu, że NAPRAWDĘ z nich korzystasz nie zwiodłoby Cię to z drogi do minimalizmu.
Myślę sobie (ale to byłoby trudniejsze w opracowaniu i chyba nic poza badaniem by się nie robiło ;)), że to czy czegoś potrzebujemy należałoby zbadać nie przez 7 dni, a przez rok i każdą użytą rzecz oznaczać np. czerwoną kropką. Wtedy te najpotrzebniejsze byłyby całe w czerwone kropki, te rzadziej używane miałyby ich mniej. Jeśli co miałoby poniżej np. 10 kropek, to można by dyskutować, czy warto to mieć w domu…
Jasne, takie liczenie jest bez sensu, ale czasami lubię prowadzić życiowe statystyki ;) Nie ma co skupiać się na liczbach tylko na tym, co rzeczywiście potrzebne i ważne.