Godzina 5 rano. Jak co dzień o tej porze czuję na sobie wzrok Mai stojącej w łóżeczku. Gdy tylko zauważa, że się obudziłam wzywa mnie do siebie. Puszczam jej pozytywkę, głaszczę po pleckach i po kilku minutach udaje mi się ją uśpić. Ubieram legginsy, koszulkę i sportowe buty, zabieram ipoda i wychodzę biegać.
Pierwszego dnia założyłam, że dobiegnę do Komara. Kolejnym razem – że do zoo, następnym – że do flamingów. Przy najbliższej okazji planuję dobiec do przystani.
Wróciłam do biegania po dwuletniej przerwie. Tak naprawdę nigdy nie byłam systematyczna, a przez większość trasy i tak szłam zamiast biec. Teraz biegam co drugi dzień obierając sobie punkty, do których będę biec bez przerwy na marsz. Jestem zaskoczona jak dobrze mi idzie.
Podobno przy moich problemach z kręgosłupem bieganie nie jest wskazane, ale zawsze przypominam sobie Marcina Urbasia, znanego swego czasu biegacza, któremu lekarz leczący jego skoliozę zabronił biegać. Marcin biegał, biega i ma się dobrze. Wiadomo, że problemy zdrowotne trzeba traktować indywidualnie, ale ja ruszam się dla zdrowia, nie żeby startować w maratonach czy wyciskać z siebie siódme poty. Wiem, że dla mojego kręgosłupa będzie lepiej, jeśli będę biegać niż siedzieć na tyłku przed komputerem.
Kaizen to ciągłe ulepszanie powiązane z metodą małych kroczków. Biegam więc mało, ale z każdym biegiem trochę dalej, trochę dłużej i – jak się okazuje – szybciej. Porównując moje wyniki sprzed dwóch lat już pierwszego dnia miałam lepszą średnią prędkość o 2 minuty, dzisiaj poprawiłam swój wynik na milę z października 2012. Jestem zaskoczona, że potrafię biec praktycznie cały czas, nic mnie nie boli, mogę ciągnąć dalej, a z tego, co pamiętam, nigdy wcześniej tak nie było – musiałam ciągle zwalniać do marszu, traciłam oddech. Kiedy biegaliśmy razem B. śmiał się ze mnie, bo ciągle ziewałam. A ziewałam, bo mój organizm potrzebował tlenu! Biegam zdecydowanie szybciej w pierwszej fazie biegu – czyli zanim odczuję pierwsze zmęczenie – niż te dwa lata temu i to prawie o dwie i pół minuty. Jestem pewna, że te dobre wyniki zawdzięczam jodze. Dzięki niej nauczyłam się oddychać, nabrałam świadomości ciała, umiem się wsłuchać w siebie i w swoje możliwości. Nie ulega wątpliwości, że dzięki codziennym ćwiczeniom nabrałam też kondycji, bo – jak już pisałam TUTAJ – przez większość życia praktycznie nie robiłam nic.
Należę do grupy osób, które od niedawna nazywa się skinny fat. Minie jeszcze sporo czasu, zanim nadrobię prawie trzydziestoletnie zaległości. Do korekty pozostaje jeszcze dieta, bo pomimo że jem dużo zdrowiej niż kiedyś, to cały czas pracuję nad tym, by włączyć do jadłospisu więcej warzyw i ograniczyć do minimum cukier. Po tych wszystkich zmianach trybu życia widzę i czuję różnicę, jest mi lepiej samej z sobą, dlatego widzę sens ciągłego ulepszania siebie i mojego otoczenia.
Tylko pozazdrościć takiego podejścia i chęci zmiany!
I trzymać kciuki, żeby wytrwać ;)
mam wrażenie, że ja już się z bieganiem nigdy nie polubię ;)
Mnie też się tak wydawało, ale teraz uwielbiam te poranki, kiedy mogę wyjść. W parku jest tak pusto, cicho i fajnie, że to dla mnie przyjemność tak sobie pobiegać. Ale zobaczymy, co to będzie, jak o 6 jeszcze będzie ciemno… ;)
Mnie ostatnio wciągnęło pływanie, przepadłam bez reszty :) A tobie gratuluje samozaparcia, tylko- błagam cię- pamiętaj o rozgrzewce, nie chcę żeby coś ci sie stało, bo kręgosłup to poważna sprawa! :)
O tak, mam szybką rozgrzewkę maszerując do “linii startu” ;)
Też najchętniej bym sobie popływała, ale oczywiście nie umiem… Na jesieni planuję zapisać się na naukę pływania, ale będzie to wymagało ode mnie więcej samozaparcia niż przy nauce jazdy na rowerze…
Będę trzymać kciuki, najważniejsze to opanowanie i nie wpadanie w panike. Sama tez nie umiem pływać najlepiej- nazwałabym to raczej unoszeniem sie na wodzie ;)
Unoszenie na wodzie to już coś. Minie pewnie trochę czasu zanim bez strachu podniosę nogi od podłoża ;)
biegałam ale tylko jakiś czas. teraz nie mogę się do tego zmotywować..
Wiadomo, nic na siłę. Ale może jednak kiedyś znowu Cię natchnie?
O proszę, nie znałam tej idei, dzięki za linka :)
No i dobrze wiedzieć, że są tu jeszcze inni, którzy łyknęli sportowego bakcyla. Mam nadzieję, że tak już zostanie.
Brawo, powodzenia w kolejnych małych sukcesach :) No i joga musiała mieć duży wpływ na Twoją kondycję i jej ogólną poprawę. Mnie zawsze kusi systematyczne ćwiczenie, ale ostatnio jak na złość moja systematyczność przerywana jest wypadkami i obitymi stawami kolanowymi :/ Sport to faktycznie najkrótsza droga do kalectwa :P
Dziękuję! I współczuję kontuzji :( Wracaj szybko do pełnej sprawności!
Cukier najlepiej rzucić całkowicie, wykluczyć go z diety do 0 konsekwentnie. Jeśli nie wytrzymasz to trudno. Będzie jak z bieganiem – z czasem będziesz mogła wytrzymać bez niego dłużej aż w końcu nie będziesz musiała się zatrzymać
Tak, wiem, miałam już dość długi epizod bez żadnego cukru, ale nie dałam rady dłużej ;) Ale dzięki ograniczaniu ilości tak naprawdę coraz rzadziej mam ochotę na słodkie. Wszystko i tak jest ZA słodkie ;)
Właśnie, to jest szok, jak zaczniesz ograniczać cukier, a potem sięgniesz po jakiś sok ze sklepu albo jogurt owocowy i czujesz, ile tego tak naprawdę tam dają. Ja sobie nie potrafię odmówić miodu i tłumaczę to tym, że jest zdrowy i niszczy bakterie.
Ani soków, ani jogurtów z owocami nie jadam, ale wystarczy iść do mamy na ciasto, żeby poczuć tą nadprogramową ilość cukru ;)
Podoba mi się Twoja szczerość :) Też przez większość życia nie robiłam nic :) A miałam kilka podejść do biegania i nigdy nie wytrwałam dłużej niż miesiąc, a mój bieg też w większości był marszem. Mówisz, że Kaizen działa? I w te upały dajesz radę?
Co do nawyków żywieniowych, od kilku tygodni staram się jeść więcej warzyw, a mniej mięsa – i czuję się z tym bardzo dobrze. Trzeba się trochę nagimnastykować (blink;)), żeby wyszedł pełnowartościowy posiłek, ale curry z ciecierzycy albo zupa z soczewicy dają radę. W ogóle kuchnia wegańska jest inspirująca, choć nie mówię o tym na głos przy mężu ;)
Też znajduję dużo inspiracji w kuchni wegańskiej, ale muszę jeszcze lepiej poznać jej smaki, bo nie do końca smakuje mi to, co stworzę z wegańskich przepisów :)
A upały mnie omijają, bo biegam o 5 rano. Ostatnio wstałam za późno i poszłam biegać o 6.15, nie był to zbyt udany trening, bo już zaczynało się robić za ciepło…
Oczywiście polecam ‘Jadłonomię’ ;) I wyprawy do krajów bliskiego wschodu i Indii. No i – podstawa do przyprawy: kumin, kurkuma, czosnek… Ale pewnie już sama do tego doszłaś. Bieganie o 5? Wow! To jest prawdziwy hart ducha i ciała. Podziwiam!
Trzymaj za mnie kciuki, żebym dała radę ;) A z przyprawami czasem chyba za bardzo eksperymentuję…
bardzo fajnie, że podchodzisz do biegania metodą małych kroków, tak jest najlepiej :) mi też mówiono, że nie powinnam biegać po wypadku i powoli coraz lepiej mi szło a w zeszłym roku zrobiłam swoją “życiówkę” na najtrudniejszym półmaratonie w PL:)
a teraz natomiast przymusowo odpoczywam od sportu, zostały mi spacery, długie spacery, jeszcze 2-3 miesiące i będę dopiero mogła zacząć myśleć o powrocie do formy :/
powodzenia, tak trzymaj!
O kurczę, no to gratuluję startu w półmaratonie i tej życiówki! Ja nie mam takich ambitnych planów, raczej celuję w bieganie po pół godziny co drugi dzień, to będzie dla mnie optymalnie. Wracaj szybko do formy.