Każdy ma taką junk drawer, czyli szufladę z rzeczami, których nie da się przydzielić do żadnej kategorii. Jestem przekonana, że nawet minimaliści taką mają. Szuflada, półka czy nawet szafka przedmiotów wymaganych do bycia pod ręką lub takich nagle znalezionych w kieszeni. Miejsce, gdzie lądują pierdoły ze stołu, kiedy przychodzą goście. Miejsce, do którego ogarnięcia zabieramy się jak pies do jeża.
W naszej junk drawer w tym momencie znajdują się jeszcze niewpisane do ewidencji wydatków paragony, latarka, miarka, centymetr, przepis na kajmakowe muffinki, taśma klejąca, złamany ołówek i morze długopisów. Do tego kilka różnych taśm washi, jakieś spinacze i zszywki, linijka z widoczkami Paryża, baterie (ale czy działają?) i klej. Ten zestaw prawie przypadkowych przedmiotów to i tak nic w porównaniu z tym, co w tej szufladzie było kiedyś. Przyrzekam, że robię jej cykliczne przeglądy, ale już nie umiem ograniczyć tych zasobów. Walka z długopisami jest jak walka z wiatrakami – pozbędę się kilku, nagle przyjdą nowe ze szkolenia, od mamy, od przedstawiciela handlowego. Spinaczy prawdopodobnie starczy nam do końca życia, bo prawdę mówiąc ile dokumentów zwykły człowiek spina na potrzeby prywatne?
Wymienione przeze mnie rzeczy teoretycznie układają się w spójną kategorię “przybory biurowe”, ale co tam robi przepis na muffinki? A paragony? Gdzie trzymać paragony? A czy baterie to też biuro? Aj, lubimy kategoryzować. Lubimy, bo przydzielanie do kategorii to naturalna funkcja naszego mózgu, usprawnia nasze procesy myślowe, pomaga wydzielić to, co ważne. Naturalnym więc jest też tzw. szufladkowanie, czyli dopasowanie osób do konkretnej grupy społecznej na podstawie nawet jednej cechy. Tak często w historiach moich Gości pojawia się zdanie, że nie lubią przyczepiania etykietki minimalisty, bo nie chcą być szufladkowani, a jednak często ulegają takiemu uproszczeniu. Tak po prostu łatwiej. Łatwiej nazwać kogoś, kto pragnie mieć mniej minimalistą niż poszukiwaczem prostoty, a to, że minimalistą będzie i ten, kto ma regał pełen książek, i ten, kto nie będzie miał żadnej, to już inna sprawa. Kategorie mają przecież często rozmyte granice i każdy z nas będzie je określał według własnego doświadczenia i postrzegania świata. (Jakby ktoś miał wątpliwości, to pisanie pracy magisterskiej z językoznawstwa kognitywnego przydaje się do pisania blogowych postów na temat junk drawers).
Wnioski na dziś: jeśli czujesz się minimalistą, to nim jesteś. Jeśli ktoś uważa, że jesteś minimalistą, to też nim jesteś. Jeśli masz szufladę pełną przypadkowych rzeczy nic się nie martw, ja też taką mam i będę mieć. Bo gdzie powtykam te wszystkie paragony, gdy królowa Hiszpanii wpadnie z niezapowiedzianą wizytą?
u nas takim junk drawer jest mężczyznowy koszyczek na wszystkości ;)
Tylko mężczyznowy? ;)
myślę, że tak. pojedyncze dziwne rzeczy trafiają się to tu to tam, ale nie mają wspólnego domku ;)
Ja mam taki karton, gdzie mam ładowarki, kable itd. na czarną godzinę, a może kiedyś się przyda, co nie?
Haha, czyli jednak i u Ciebie jest miejsce na przydasie ;)
Ciężko pozbyć się rzeczy, kiedy ma się świadomość, że kiedyś na to wydało się trochę pieniędzy…
Typowe dylematy początkujących minimalistów. Zobaczysz, przejdzie Ci ;)
Mam takie pudełko – przegródka do szuflady z Ikei:)
No proszę, potwierdza się moje założenie, że każdy ma takie coś ;)
O tak u nas w domu tez jest taka szuflada :D
Czyli rzeczywiście każdy ją ma :)
U mnie też jest taka szufladka i pudełko na stoliku w kuchni – właśnie na takie duperele;p
Miałam rację, że wszyscy mają takie miejsce na pierdoły ;)
Na dodatek co chwila tam sprzątam a i tak nie da się tego ogarnąć:(
Też mam takie wrażenie i strasznie mnie to wkurza, a jednocześnie nie mam już pomysłu, jak ogarnąć te wszystkie głupoty ;/
moja jedyna szuflada zawiera tylko poukładane rzeczy biurowe :) na szczęście nie mam takiej śmieciowej szuflady :)
Zazdroszczę! Ale chyba powoli, powoli mam pomysł, jak osiągnąć podobny stan :)
Zafrapował mnie ten post o szufladzie, bo nie umiem znaleźć u siebie
(początkującego albo zahibernowanego minimalisty od 2007 r.) takiej szuflady!
Ładowarki, latarka i sprawne baterie mają
swoje pudełko; biurowe z tylko piszącymi długopisami i tylko klejącym
klejem swoje pudełko. Hmm, nie mam takiego miejsca…
No proszę, czyli są jeszcze na świecie porządni ludzie, którzy mają wszystko poukładane na swoim miejscu. :)
Mogę zapytać dlaczego minimalista zahibernowany? A może minimalista, który osiągnął wymarzone optimum? :)
O, pardon! Znalazłam moją “szufladę” – jest nim wiklinowy koszyczek na: zwykłe chusteczki, mokre chusteczki, notesik do zakupów spożywczych, krem do rąk, okulary. Właśnie go uporządkowałam i oczyściłam z: 2 śrubek, spinki, 2 spinaczy, kilku karteczek z zadaniami do wykonania, pocztówki z wakacji, naklejek “dzielny pacjent” i błyszczyka.
Teraz przynajmniej wiem, gdzie robię swój ‘podręczny składzik’ i będę mieć na niego oko :-)
A za post dziękuję, bardzo mi się przydał :-)
Oooo, cieszę się, że jakoś Cię zainspirowałam do porządków w koszyczku. Takie “podręczne składziki” to w sumie fajna sprawa, ale trzeba uważać, żeby nie zrobił się z nich śmietnik.
Junk drawer – zmora mojego minimalistycznego postępu :D
O to to to, zawsze jak mi się wydaje, że już się super, że więcej nie trzeba ogarniać otwieram taką szufladę i czar pryska ;)